Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/62

Ta strona została przepisana.

— Gdyby mi wolno było proponować, proszę pana, to radziłbym, ażebyśmy sobie także wzięli czółno tutaj obok łazienek. Moglibyśmy sobie po Wełtawie trochę powiosłować...
— Ach, tatusiu! — błagała Pepcia — weźmy łódkę! Jeszcześmy nigdy tak nie płynęli.
Niewiadomo, czy był to skutek sześciu czy siedmiu pilzeńskich, które miał w głowie, czy też zatęsknił tak nagle do Wełtawy, dość, że Wejwara nie mógł wyjść z podziwu, iż pan Kondelik nie sprzeciwił się projektowi. Mistrz postąpił naprzód ku przystani, damy za nim, w końcu Wejwara i całe towarzystwo schodziło po schodkach ku łódkom.
— Zawołaj pan którego z tych majtków — rozkazał mistrz Kondelik. — Niech nam da coś nieprzemakalnego!
Wejwara, który podczas gorących dni letnich częstym bywał gościem w tem miejscu, wiedział dobrze do kogo się zwrócić. Opodal stał chudy, smagły, bronzowy z opalenia mistrz pływaków, naczelnik wszystkich innych majtków, człowieczek drobny, ale jak rtęć ruchliwy. Ubiór miał na sobie galowy, przepasany szeroką, modrą szarfą. Marynarski kapelusz zdjął szybko z głowy, ukłonił się zgrabnie i zapytał grzecznie:
— Czem mogę służyć panu doktorowi?
— Daj nam czółenko, mistrzu Klapersztajnie — mówił Wejwara — ale prędko, zanim się skończą regaty!
Wejwara umyślnie pośpieszał, bojąc się, ażeby ojciec Kondelik jeszcze się nie rozmyślił.