— Na pół godziny, czy na godzinę, szanowny panie? — pytał smagły Klapersztajn.
— Gdy nam się znudzi, przyjedziemy z powrotem — zawołał pan Kondelik. — Tylko dajcie nam coś porządnego, pewnego; jest nas czworo osób.
— Łódź, jak do Ameryki, szanowny panie! — obiecywał pan Klapersztajn i śpieszył na drugą stronę przystani, gdzie odwiązał dwuwiosłowe czółno.
— Słuchaj, pan, panie Wejwaro — rzekł naraz mistrz Kondelik — czy umiesz pan wiosłować?
— To bardzo łatwo, proszę pana — odrzekł Wejwara. — Niech pan się nie niepokoi.
Majtek Klapersztajn znał swój fach. W oka mgnieniu odwiązał czółno, zapalił ze sześć lampionów, które były zawieszone, a potem przytrzymując ster, zapraszał gości:
— Raczcie panowie. Szanowna pani może usiąść tam, panienka tu, ażeby utrzymać balans, a wiosłujący tutaj. Drugi pan siądzie sobie na tył czółna.
Tym drugim panem był mistrz Kondelik. Usłużny Klapersztajn „naładował” go jaknajostrożniej na tył, Wejwara pochwycił już za wiosła, a Klapersztajn raźnym ruchem odepchnął łódkę.
Czółno zakołysało się, zadrżało, damy kurczowo chwytały się dłońmi siedzeń, a mistrza Kondelika przejął nagle strach.
— Wejwaro, czy nie lepiej, ażeby z nami pojechał ten Klapersztajn? Mnie się zdaje, że pan jednakże...
— Ależ proszę pana — oponował Wejwara,
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/63
Ta strona została przepisana.