Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/64

Ta strona została przepisana.

zmierzając prosto ku wysepce Strzeleckiej — tylko spokój — spokój, nic się stać nie może.
Ale w miarę jak oddalali się od brzegu, dostawał Wejwara coraz większej tremy. Z zatajonym oddechem patrzył na powierzchnię wody, która ich dzieliła od stałego lądu, coraz szerszą — i wzywał wszystkich Świętych, by się nie spotkali z innem czółnem. Mogłoby się skończyć fatalnie. Żywo wiosłował i pot lał się z niego, jak z cebra. Powoli zbliżali się do wyspy.
Damy siedziały na poprzecznych deseczkach, jakby przylepione. Podobała im się przejażdżka, ale lękały się w duchu. Z tej czarnej, jakby gęstej wody, wyzierała ku nim jakaś groza. Nawet zahartowanemu wioślarzowi nie wydaje się po wierzchnia wody w nocy bardzo powabną, damom wydawała się prawie straszną. Pepcia patrzyła uparcie na końce wioseł, zanurzających się i wznoszących, i wstrzymując oddech, oczekiwała co chwila, czy z głębi nie wynurzy się jaka głowa potwora i błyszczące, łuską pokryte ciało. Woda szeleściła tajemniczo i groźnie. W chwili tej wierzyła Pepcia we wszystkie postacie z bajek, o jakich kiedykolwiek słyszała i czytała. Blask lampionów na powierzchni wody podnosił tylko wrażenie.
Wejwara odetchnął głęboko. Minął był najgłębszą wodę i zbliżał się do mielizny nad wysuniętym krańcem wyspy Strzeleckiej. Mistrz Kondelik przez całą tę chwilę nawet nie szepnął, by nie wywołać jakiego złego ducha. Siedział cicho i w skupieniu, aż mu kark sztywniał. Chciał się obejrzeć, czy da-