który miał dyżur nocny. A może w tylnej kajucie grali w karty i nie słyszeli Wejwary, który się na hałaśliwe dobijanie nie chciał odważyć, ażeby i pana Kondelika nie przestraszyć.
Zgnębiony i zakłopotany szedł Wejwara z powrotem przez pusty Żofin. Tak pusto, jak teraz na wyspie, było również w jego duszy. Już po nocy weneckiej...
W życiu biednej, kochania godnej Pepci Kondelikówny nastały dnie, o których nie zapomni do najdłuższej śmierci.
Po owej fatalnej „nocy weneckiej” na Żofinie, po owej żegludze na Wełtawie, którą aranżował magistracki koncepista, Wejwara, jako uroczyste preludyum swoich zaręczyn z Pepcią, jakże wszystko się jednej chwili zmieniło!
Woda, w której się pan Kondelik przypadkiem wykąpał, była, co prawda, ciepła, ale mimo to wkrótce okazały się następstwa niespodziewanej kąpieli. Nie skończyło się tylko na owej febrze, która mistrza trzęsła. W niedzielę rano musiała na Żofin przyjechać karetka, w którą złożono mistrza jaknajostro-