Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/73

Ta strona została przepisana.

! Urządziliście mnie ładnie, a ja, stary osioł, wszędzie łażę, gdzie mnie zaprowadzicie, chociaż wiem, jaki mam defekt, i co z tego może wyniknąć.
— Cicho, staruszku — uspokajała go żona — leż tylko spokojnie i nie ruszaj się.
— Nie ruszaj się — dąsał się mistrz — tego nawet mówić nie powinnaś, nie życzyłbym ci takiego leżenia. Na grzbiecie jakbym miał ołów, a pod skórą nawbijane gwoździe. Daj mi znów tego salicylu...
— Zażyłeś przecież przed kwadransem — oponowała — może ci zaszkodzić.
— Mnie już nic nie zaszkodzi! Ale uważaj, abyś znów opłatka nie przerwała. Przedtem miałem tego pełne usta, przeklęta trucizna! Zresztą kto wie, czy to pomaga, może niezadługo doktorzy powiedzą, że salicylu właściwie nie powinno się używać.
Namaczała kawał opłatka, duży jak kluska, wsypała proszek i starannie zawijała.
— Teraz się nie przerwie. Masz.
— Wierzę, że się nie przerwie, ale znów z tego proszek się nie przebije, poco we mnie pchasz taką kluchę?
— Jesteś niecierpliwy, Kondeliku — rzekła z wyrzutem — kaprysisz, jak dziecko.
— Słuchaj, Betty, mój gąsior, to nie drobnostka — zawołał mistrz wściekle. — Jak dziecko! Toby wystarczyło dla dwudziestu dzieci, jednoby tego nie wytrzymało! Zresztą gąsior nie jest żadną chorobą dziecięcą, to ci powie każdy doktór.