— Ja wiem, ale...
— Kiedy wiesz, to nie gadaj, a lepiej zdejm już ten plaster chrzanowy z lewej łopatki, pali, jak piekło! Ale uważaj — Jezus Marya, pomalutku!
Pani Kondelikowa lękliwie wsunęła rękę pod ramię męża, ścisnęła poduszkę i wysunęła plaster. Odetchnęła, że jej się udało i zapytała małżonka łagodnie:
— Może lepiej byłoby dać ci, zamiast chrzanowego, plaster gorczycowy?
— Jeden dyabeł! — oburknął się pan Kondelik — mam tego dosyć.
— Czy nie chce ci się pić?
— Nie!
Pauza.
Po chwili znów pytała.
— Czy nie zjadłbyś czego?
— Teraz, o trzeciej!
— Nie jadłeś obiadu...
— Jakże miałem jeść, gdy nawet głową ruszyć nie mogę. Najlepiejby mi było, gdyby mnie doktorzy zabalsamowali i pozostawili aż gęsior zginie. Wścieknę się ze złości!
Pani znów zamilkła. Siedziała przy łóżku bez ruchu, patrząc na małżonka. Tylko chwilami odpędzała muchy, które atakowały pana Kondelika, jakby wiedziały, że się bronić nie może.
— Gdzież jest muchołapka? — zapytał Kondelik.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/74
Ta strona została przepisana.