— Na strychu, zdaje mi się — odpowiedziała pani...
— Kiedy czego potrzeba, to jest zawsze na strychu, za kominem, albo potłuczone. To psie plemię znowu nam się tu rozmnoży!
— Pepcia ją przyniesie — pośpieszyła z odpowiedzią, aby zażegnać gniew małżonka.
Wyszła do drugiego pokoju, było w nim pusto, poszła więc do kuchni. Tam siedziała Pepcia przy oknie, wychodzącem na podwórze, z oczyma zaczerwienionemi i napuchłemi od płaczu powiekami.
— Nie płacz ciągle, dziewczyno — strofowała matka. — Jeszcze ty mi głowę zawracaj! I poco właściwie płaczesz? Umarł ci kto?
— Jakżebym... dziś. mamusiu...
Dalej nie mogła Pepcia mówić. Nowy prąd łez wytrysnął z jej oczu i rozełkała się powtórnie, aż jej w ustach i gardle chlipało.
Biedna pani Kondelikowa! Tam niecierpliwy, ba! wściekły małżonek, tutaj nieszczęśliwa, rozpaczająca córka. Matka powoli sama tracić zaczęła cierpliwość.
— Nie dziś, to kiedyindziej — rzekła szybko. — Idź na strych po muchołapkę, wypłucz ją, nalej trochę wody i spirytusu, postawimy ją w pokoju tatki. Kawałek cukru trzeba także włożyć na papier.
Pani Kondelikowa powróciła do małżonka. Usiadła, patrzyła przed siebie, i po chwili prawie bezwiednie zapytała:
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/75
Ta strona została przepisana.