Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/78

Ta strona została przepisana.

Kondelik. — Tylko, że on mi nie wystarczy, tu potrzeba innej protekcyi, niż zięcia koncepisty. Gdyby sobie wziął moją córkę burmistrz, lub przynajmniej ze dwóch radców, tobym dostał roboty, ale przez niego mogę chyba malować sroki na wierzbie.
— Zresztą nie dbam już o to, bez magistratu można także żyć na świecie. Basta! powiadam, Wejwara niech mi się nie pokazuje na oczy!
Pani milczała.
Powinna była uczynić to o chwilę wcześniej. Ale która kobieta umie zamilknąć we właściwej porze?
Stała przy oknie i uparcie spoglądała na ulicę.
Wtem brzęknął dzwonek w kuchni.
— Cóż to, czy niema dziewczyny? — zapytał pan Kondelik.
— Niema — dziś ma „wychodnię.”
— A gdzie Pepcia?
— Poszła po muchołapkę na strych — odrzekła i już wychodziła do kuchni.
Przeczuwała, a było to przeczucie niemiłe, kto dzwoni.
Tak, był to nieszczęśliwy — Wejwara.
— Rączki całuję, szanownej pani — pochylił się nieborak konkurent do ręki pani Kondelikowej.
— Nie trzeba, nie trzeba, panie Wejwaro — usuwała się zakłopotana pani, chowając ręce po za siebie.
Wejwara się zmieszał.