I nietylko Wejwara, ale i Pepcia, która w tej chwili schodziła z zakurzoną muchołapką ze strychu.
Trzask! Muchołapka wypadła z rąk Pepci, tłukąc się na tysiąc kawałków, które potoczyły się po schodach, po sieni, aż skorupki padały na sam dół i rozbijając się o schody brzękały cienko i przenikliwie, jakby dzwoniły podczas pogrzebu. W dwóch skokach była Pepcia obok Wejwary, któremu z głośnym płaczem padła na szyję, poraz pierwszy przed matką, ale tym razem bez najmniejszej nieśmiałości. Wszak to może poraz ostatni!
— Betty! — zabrzmiała komenda z pokoju.
Pani musiała pójść do pokoju, podała tylko rękę Wejwarze i szybko szepnęła do niego:
— Lepiej będzie, gdy pan do niego dziś nie pójdzie, niech się wychoruje. Idź pan z Bogiem! Nic pan sobie z tego nie rób! Pepcia się później ubierze i pójdzie trochę na spacer, może się gdzie spotkacie.
I pozostawiwszy córkę z kochankiem w sieni, zamknęła umyślnie głośno drzwi kuchni i śpieszyła do małżonka.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po tej niedzieli nastąpiło kilka przykrych dla Pepci dni, zdawało jej się, że ją za życia kładą do zimnego grobu. Napróżno uspokajał ją wierny Wejwara, napróżno zapewniał, że każda miłość musi walczyć z przeciwnościami najróżniejszemi, i że właściwie nie byłoby miłości, gdyby nie było takich przeszkód.