— Teraz mi powiedz, Kondeliku, gdzieście to wczoraj z Wejwarą chodzili?
Powiedziała to głosem suchym, chłodno i w taki sposób, że pytanie nie mogło pozostać bez odpowiedzi.
Pepcia dawno dopiła kawę i usunęła się z pustą filiżanką do kuchni.
— No, gdzieśmy chodzili — odparł Kondelik wymijająco — gdzie byśmy chodziii? Na szklaneczkę pilzeńskiego zaszliśmy.
— Na jednę? — nacierała pani.
— Dwie były — okłamywał Kondelik, chociaż byłoby lepiej, gdyby się był przyznał raczej do dziesięciu.
— Dwie szklanki do dziesiątej godziny?
— Nie, nie trwało to tak długo — cedził mistrz powoli. — Potem szliśmy do domu, a tu w pewnym ogrodzie śpiewali i grali. Więc Wejwara...
— Co, Wejwara? — przerwała pani. — Wejwara cię tam zaprowadził?
— Ależ nie. Wejwara poszedł tam ze mną — dopełniał mistrz.
— Rozumie się, żeś ty go prosił.
— No, tak.
— I co to było?
— No, śpiewaczki tam były, a że Wejwara tego jeszcze nigdy nie widział, więc weszliśmy tam na chwilę. A gdy biła dziewiąta, powiada Wejwara, że czas już do domu, więc poszliśmy. Co ty ciągle mówisz o dziesiątej godzinie!
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/95
Ta strona została przepisana.