bie siedzicie na koncertach. Nie wytłómaczysz się z tego postępku...
— Ależ, Betty — zerwał się mistrz — że też mi nie dasz przyjść do słowa! Te dziewczyny były szpetne!
— To przypadek, Kondeliku — mówiła dalej pani twardym głosem. — A co byłoby, gdyby Wejwara chciał się przekonać, czy gdzieindziej niema ładniejszych? I ty to czynisz wtedy, gdy powinieneś przed Wejwarą wyglądać poważnie, jak król, nie ojciec, który mu na całe życie powierza córkę, on powinien wobec ciebie uczuwać respekt, strach nawet...
— Strach będzie miał przed tobą, Betty — wyrwało się panu Kondelikowi — po co ja mam go jeszcze napędzać! Na strach są teściowe, nie teściowie...
Wielka to była odwaga ze strony mistrza mówić w ten sposób teraz, kiedy przecież nie było wątpliwości, że zawinił i że siedzi przed sędzią, przez Boga mu ustanowionym. Ale już się stało i pani umilkła zdziwiona.
Niewinne to słówko, które jej mistrz cisnął, przerywając prąd wymowy, było dla niej wstrętne. Zdobyła się tylko na jeden wyraz:
— Kondeliku!
— No dobrze, Betty — ciągnął mistrz, czując, że teraz nabiera przewagi. — Powiedziałaś mi, coś chciała, a gdy przyjdzie Wejwara, oddam mu połowę, która jemu się należy. Niech wie, jak małżeństwo wygląda przed i za kulisami. Jeszcze od nas
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 2.djvu/97
Ta strona została przepisana.