Wejwara. — Państwo nam wynagrodzą brak mojej rodziny.
— My nie powinniśmy się wam naprzykrzać — wtrącił mistrz — kto sobie bierze córkę, nie bierze jeszcze całej rodziny. No! ale ja to mówię żartem.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Minęła jedenasta, towarzystwo było w najróżowszem usposobieniu, Amalka Myszkówna śmiała się ciągle, siedziała zupełnie blizko obok Slawiczka, którego oczy błyszczały dzięki winu Kondelika.
Młody brat Amalki, pan Adolf, oddawna już chciał coś powiedzieć, ale rozweselona siostrzyczka, kilka razy zakrywała mu usta, wołając:
— Będziesz ty milczał, ty, ty! Nigdy już i nigdzie nie pójdziesz ze mną.
Ale pana Adolfa świerzbił język i nareszcie wygadał się, że Amalka, biorąc zadanie druchny bardzo poważnie, poszła dziś rano do spowiedzi i komunii.
— To bardzo pięknie, panie Adolfie — rzekła pani Kondelikowa — to świadczy tylko, że pragnęła się zupełnie dobrze przygotować. Wszak Pepcia była także.
— Pan już także był u spowiedzi? — zapytała Pepcia Wejwarę.
— Byłem, zaraz rano — odpowiedział Wejwara i nagle zamilkł, zapatrzył się na Pepcię, przetarł dłonią czoło, jakby sobie coś przypomniał i czuł, że na czole występuje pot.