Pepci zrobiło się dziwnie, Wejwara bowiem od tej chwili nie przemówił, nie pytał i patrzył z roztargnieniem, jakby błądził myślą. Bóg wie gdzie...
Kiedy to siedzenie przedłużać się zaczęło nad miarę, trąciła go Pepcia i wstawszy, poszła do przyległego pokoju.
Wejwara, jak we śnie, szedł za nią.
— Franciszku, co się panu stało? — zapytała tkliwie.
— Pepciu droga, nic, zupełnie nic...
— Wejwaro, panu coś jest. Mnie może się pan zwierzyć, mnie — nalegała Pepcia.
Wejwara patrzył na nią wzrokiem błagalnym i nagle złożywszy ręce mówił:
— Pepciu, niech pani się nie gniewa na mnie, stało się coś nadzwyczajnego...
— Na Boga, Wejwaro, co takiego? — krzyknęła Pepcia!
— Dopiero teraz sobie przypomniałem, gdyśmy rozmawiali o spowiedzi...
— ???
— Byłem rano u spowiedzi i ksiądz mi nakazał, ażebym do Komunii przystąpił dopiero po mszy. Ale w kościele było tak zimno, a ja poszedłem dość wsześnie, pomyślałem więc sobie, że dobrzeby się było gdzie rozgrzać. Poszedłem do kawiarni, kelner postawił przede mną kawę, jak zwykle, ja ją w zamyśleniu wypiłem, a potem poszedłem do Komunii... Zapomniałem o wszystkiem, jak na śmierć, aż teraz...
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/104
Ta strona została przepisana.