Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/105

Ta strona została przepisana.

— Mój Boże — rzekła Pepcia smutnym głosem — to źle...
— Wiem o tem, ale już się stało...
— Cóż teraz będzie?
— Otóż właśnie, co teraz?
Nagle błysnęła myśl w głowie Pepci, pochwyciła Wejwarę obiema rękami i rzekła pośpiesznie:
— Już wiem, Franciszku.
— No?
— Nie mów pan nikomu ani słowa i jutro rano, wcześnie, idź do kościoła, wyspowiadaj się znów i przystąp do Komunii...
— Pepciu! — zawołał uradowany — jesteś moim aniołem stróżem.
— Ale nie wybiegnij pan znów na śniadanie — rzekła wesoło.
— Nie, nie, Pepciu, nie zdarzy mi się to już nigdy. Śmiertelne poty uderzyły na mnie z obawy, że będziemy musieli ślub odłożyć.
Po dwunastej godzinie rozchodziło się całe towarzystwo, ostatni wyszedł Wejwara, który jeszcze w sionce przy schodach otrzymał od Pepci gorący pocałunek, poczem szepnęła mu do ucha:
— Nie zapomnij pan, kochanie moje, jutro rano.
— Serduszko moje! — odpowiedział wdzięcznie Wejwara, pocałował ją w rękę i śpieszył za innymi.
Po raz pierwszy Pepcia okazała się wierną doradczynią i ucieczką w ciężkiem zmartwieniu.
Wejwara postanowił sobie nie zapomnieć o tem do śmierci.