Jakgdyby miała budzik w głowie, ocknęła się pani Kondelikowa w dzień weselny punktualnie o godzinie szóstej rano, pomimo, że goście siedzieli wczoraj aż po za północ, i pomimo, że ponad zwykłą miarę popijała piwa, wina, a w końcu i słodkiego wiśniaku. Jasnemi oczyma spoglądała na szary poranek; wyspała się dobrze, a jednak się jej zdawało, jakgdyby się była położyła przed godziną.
Pierwszą jej myślą była Pepcia. Wysunęła prawicę z pod pierzyny, przeżegnała się po trzykroć i ledwie poruszając ustami zaczęła odmawiać Ojcze nasz. Zmówiła trzy razy, a potem cicho, aby nie zbudzić małżonka, wydostała się z łóżka.
Staruszek niech sobie jeszcze poleży z godzinkę.
Wczorajsze ciepło wywiał wiatr z sypialni przez noc, ale pani Kondelikowa nie czuła chłodu listopadowego. Przeświadczenie o ważności dnia dzisiejszego sprawiało, że krew żywiej krążyła w żyłach. Na pamięć znała ubiór poranny, wsunęła nogi w ciepłe bambosze i cicho przekroczyła próg sąsiedniego pokoju, gdzie spała Pepcia. Poraz ostatni się tu dziś wyspała! Nigdy już nie będzie dzieliła wspólnego mieszkania z rodzicami!
Usta pani Kondelikowej zadrgały i pogodne usposobienie, w jakiem się przebudziła, zmieniło
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/106
Ta strona została przepisana.
XXVIII.
Do ołtarza.