Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/109

Ta strona została przepisana.

Około godziny ósmej wygrzebał się z pierzyn pan Kondelik.
Tak miał wytrawiony żołądek po dniu wczorajszym, że odrazu zasiadł do śniadania, bez ogolenia nawet, co u niego było czemś niezwykłem.
Dzień wyjaśniał się coraz więcej, pani Kondelikowa mówiła do małżonka:
— Widzisz, jak to dobrze urządzić wesele po południu, staruszku. Człowiek się wyśpi i odpowiednio przygotuje.
— Dziwię się też zawsze, że się ludziom chce wstawać do ślubu o szóstej rano, jabym się chyba nigdy nie był ożenił.
— Ej, stary, byłbyś się ożenił. Ale tak jest lepiej. Proszę cię, powiedz, czyś wszystko w Besedzie na czas oznaczony kazał zrobić?
— Powiedziałem, że wesele o czwartej.
— To dobrze, o czwartej pojedziemy do kościoła, ale obiad powinien być na piątą.
— Wszak oni wiedzą, Betty, co potrzeba — rzekł mistrz trochę zły.
Za nic w świecie nie byłaby chciała pani Kondelikowa wywołać dziś sporu, odezwała się też zupełnie dobrodusznie:
— No tak, staruszku, ale jednak lepiej będzie, gdy tam jeszcze raz zajrzysz po ogoleniu i ubraniu. Niechaj nie przegotują i nie przepieką. Prędzej, niż o piątej, z pewnością się nie skończy, a zaraz po przyjeździe z kościoła rzucać się na jedzenie nie wypada.
Chcąc się przypodobać małżonkowi, dodała jeszcze: