Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/110

Ta strona została przepisana.

— Dobrze zrobiłeś, proponując urządzenie przyjęcia gości po za domem. Za wiele miałabym kłopotów, od rana byłabym zaprzątnięta, a teraz jestem wolna, jak ptak. Z początku mi się to nie podobało, teraz mnie cieszy.
— No widzisz — uchwycił się tych słów mistrz Kondelik, chociaż nie był ten projekt bynajmniej jego zasługą — Wy, kobiety, zawsze jesteście takie, my się także trochę rozumiemy na rzeczy. Naturalnie, że to najrozsądniej! Będzie cicho, porządek, a gdy powrócimy do domu, nie znajdziemy mieszkania przewróconego do góry nogami. I gdziebyśmy także znaleźli obsługę!
— Mój Boże! ten powrót do domu... — westchnęła pani Kondelikowa.
Przeczuwała tęsknotę, jaka ją ogarnie po odejściu Pepci.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Z Pepcią obchodzili się dziś wszyscy poważnie i z uszanowaniem. Jest oblubienicą! Pani Kondelikowa nie spuszczała z niej oczu, a gdy się córka gdzie zapatrzyła, już podchodziła ku niej:
— Czego szukasz, córuniu, czego sobie życzysz? Powiedz tylko, dziś ci matka poraz ostatni posłuży.
— No, no — wtrącił mistrz Kondelik wesoło — no, no! Może nie poraz ostatni! Wszak ona cię będzie jeszcze potrzebowała nieraz, matko.
Pepcia udawała, że nie słyszy, ale twarz jej gorzała i pani Kondelikowa spojrzała na męża z wyrzutem. Rada była, gdy się wybrał do Besedy.