Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/111

Ta strona została przepisana.

— Jeśli nie przyjdziesz wcześniej, to w każdym razie bądź punkt o dwunastej w domu. Dziś zjemy obiad o dwunastej, ale lepiej wróć wcześniej; mogą być jakie wizyty.
— Nie zależy mi na nich — odparł.
I poszedł.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O godzinie dziesiątej przyszła ciotuchna Urbanowa.
— Nie chcę ci się narzucać, Betty, ale wiem, jak to przy takim dniu bywa w domu, dwoje oczu uważnych i dwoje rąk chętnych nie są zbyteczne. Pepcia ma na głowie wesele, Kaśka jest gapa, Kondelik uciekł, więc przyszłam.
Pani Kondelikowa rada była rzeczywiście.
Drzwi się dziś nie zamykały. Co chwila przychodził to listowy, to posłaniec z telegramem, panie znajome składały życzenia, chociaż większą tu rolę grała ciekawość, niż dobre serce, a służące i posłańcy przynosili podarki od gości, zaproszonych na wesele.
Ciocia Urbanowa wszystko starannie oglądała i oceniała.
— Patrz, Betty, to już trzeci futerał z pół tuzinem łyżeczek do kawy! Dlaczego się ci ludzie nie porozumieli z sobą, byłby ktoś przysłał tuzin tych malutkich, wiesz, do czarnej kawy, lub do lodów...
— Moja Kasiu, kiedyż to człowiek jada lody!
— Prawda, że się ich ciągle nie jada, ale co Pepcia włoży do serwantki, dla oka ludzkiego?