— Ależ, Kasiu, dla oka ludzkiego takie wydatki są zbyteczne... — uspakajała ją pani Kondelikowa.
— No dobrze, dobrze, nie mój interes, ale jednak dziwi mnie: same łyżeczki do kawy, a wazowej łyżki ani jednej!
— Przecież Pepcia już ma łyżkę — zawołała pani Kondelikowa — sama pamiętałam o tem.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pan Kondelik powrócił już o jedenastej, po chwili przyszedł Wejwara, który wziął na cały dzień dzisiejszy urlop.
Na wstępie zawiadomił, że właśnie przyjechał ojciec z siostrą.
— Boże mój! — wołała uradowana pani Kondelikowa — ciesz się więc, Pepciu, będziesz miała drugą druchnę!
Do tej chwili bowiem wątpliwem było, czy znajdzie się „druga para.” Jedna druchna nie wystarcza, jeśli wesele ma być okazałe, do tej zaś chwili nie było pewności, czy przyjedzie siostra Wejwary. Gdyby nie przyjechała, to na skutek postanowienia pani Kondelikowej, w drugą parę poszłaby z panem Hupnerem jedna z kuzynek Wejwary z Małej Strony. Troskliwa matka dbała naprzód o wszystko i dlatego tak radośnie przyjęła wieść o przyjeździe z ust Wejwary.
— A gdzież są? — zapytała się Wejwary.
— Teraz zaprowadziłem ich do siebie rzekł narzeczony — potrzebny im spoczynek po podróży,