Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/113

Ta strona została przepisana.

a siostra musi się przygotować. Przyprowadzę ich po południu.
— Tak radabym ich już teraz przyjęła u siebie! — żaliła się pani Kondelikowa — zjedliby z nami łyżkę zupy. Dużo tego wprawdzie nie mamy...
— Przy takim dniu nawet się przez roztargnienie dużo nie je — pośpieszyła ciocia Urbanowa.
— Ależ, mamusiu — zawołał Wejwara — na obiad pójdziemy gdziekolwiek razem. Zresztą moi pozostaną tu do poniedziałku.
Pepcia pociągnęła już Wejwarę za rękaw i odprowadziła go na bok.
— Czy pan byłeś, panie Wejwaro?
— Byłem, duszyczko — odpowiedział. — Wszystko już załatwione.
Pepcia wdzięcznie uścisnęła jego dłoń.
— A tu, Franciszku — ciągnęła go do stolika obok okna — tu oto jest mała pamiątka odemnie.
Otworzyła wieko dużego, kwadratowego pudełka, w którem spoczywało album, oprawne w plusz wiśniowy, na którem wyszywane były kwiaty. Po środku znajdowała się mała tarcza srebrna z monogramem Wejwary i datą dzisiejszą. Wyszywanie owo było robotą Pepci.
— Dopiero dziś rano przysłał księgarz — tłómaczyła się Pepcia.
Wejwara z zachwytem patrzył na kwiaty, wyszywane ręką ukochanej Pepci, i z łagodnym wyrzutem mówił:
— Ależ, Pepciu, tyle pracy się pani podjęła.