— Jakże tam fiakry, Franciszku? — zbliżyła się pani Kodelikowa do Wejwary — czy zamówione i czy wiedzą, kiedy zajechać?
— Owszem, mamusiu — przyświadczył Wejwara. — Po pana budowniczego Beczkę i po pana radcę Wonaska pojadą prosto, po Slawiczka także, a potem przywiezie Slawiczek druchnę i powóz pojedzie znów po pana Hupnera...
Pan Beczka miał być świadkiem narzeczonej, pan radca narzeczonego.
— A krewni z Małej Strony? — przypomniała pani Kondelikowa, mając na myśli stryja Wejwary, rzeźbiarza.
— Po nich również pojedzie powóz prosto z domu — odrzekł Wejwara i dodał — może nawet wszyscy nie przyjadą...
Prawie go trochę kłopotało, że krewnych może być poniekąd za dużo.
— Dopierożby nas urządzili! — zawołała pani Kondelikowa, jakby odgadywała myśl Wejwary — szczerzebym się gniewała.
Nie było powodu do gniewu: krewni z Małej Strony przyjechali pierwsi i w komplecie, rodzice i córeczki. Nastąpiło powitanie, ściskanie się starych braci Wejwarów i pani bratowej, ceremonialne powitanie kuzynek, onieśmielonych trochę z początku. Ale wkrótce zwyciężyła prawdziwa ich natura i za chwilę śmiały się dziewczęta gdzieś w kącie, jak dzwoneczki. Pani Wejwarowa gromiła je surowemi spojrzeniami, które skutkowały tylko chwilowo.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/116
Ta strona została przepisana.