Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/127

Ta strona została przepisana.

raz, czy też może odpoczną „szanowni” trochę i odetchną sobie.
— Poczekamy — odparła pani Kondelikowa jak najuprzejmiej — poczekamy, aż przyjdzie mój małżonek, wstąpił do domu...
Zwykle mawiała pani Kondelikowa „mój”, albo „mąż”, dziś wyraziła się uroczyściej: „małżonek.”
— Dobrze! — ukłonił się restaurator.
W sali było napalone, ale jak zawsze, powiał na wstępie pewien chłód. Nikt nie wiedział, kto ma zacząć, przemówić, nikt nie odważył się usiąść pierwszy, nikt nie zdobył się na słowo głośniejsze.
Sytuacyę ratował pan Beczka, który podszedł do restauratora, pomówił z nim o czemś, a restaurator kiwnął głową z uśmiechem, porwał jednę z butelek, zręcznie wyjął korek, mrugnął na kelnerów, ci pochwycili małe kieliszki, i pan Wacek nalewał. Pan Beczka wziął tackę z pełnemi kieliszkami i podawał gościom.
— Szanowni państwo, nie dlatego, że jest listopad, ale podług starego, dobrego zwyczaju, napić się powinniśmy koniaku. To rozgrzewa, łamie lody i przygotowuje żołądeczek, zaostrzając apetyt. Na zdar!...
Podał Wejwarze, pannie młodej, wszystkim po kolei, ostatni kieliszek biorąc sobie. Pan Beczka ukłonił się nowożeńcom, zawołał wesoło: „Żyjcie!” i wychylił kieliszek. Wszyscy starali się iść za jego przykładem, nawet ciocia Urbanowa. Ale biedaczka