Pochwyciła go, otworzyła najmniejsze ostrze i zawołała na małżonka:
— Stań tutaj, Kondeliku, dobrze pod światło, obróć się, stój prosto, nie ruszaj się, popruję to na tobie...
— Tylko nie zajedź w mięso! — napominał Kondelik.
— Cicho bądź! — rozkazała pani i wzięła się do dzieła.
Byle pochwycić pierwszy ścieg, potem pójdzie już dobrze. Udało jej się doskonale. Nożyk wrzynał się w szew, nić trzaskała, frak na plecach się otwierał i wkrótce ukazała się jasna podszewka kamizelki. Po pięciu minutach ściągała z małżonka boki nieszczęśliwego fraka, na które mistrz spoglądał z najwyższą pogardą, i ubierała go w surdut. Włożyła mu kapelusz na głowę, w rękę wcisnęła białe rękawiczki, zerwała z lewej połowy fraka gałązkę rozmarynu, przypięła ją mężowi na pierś, wypchnęła go z kuchni, zagasiła lampę, wybiegła szybko za mistrzem, zamknęła kuchnię, i za chwilę rozległ się turkot powozu zmierzającego do Besedy.
Nie przemówiła ani słowa przez całą drogę, wszystko w niej wrzało. Dopiero, gdy przed Besedą wyszli z powozu i wchodzili po schodach do sali, obróciła się do mistrza i zapytała:
— Teraz mi powiedz Kondeliku, co byłbyś zrobił, gdybym po ciebie nie była przyjechała. Mów!
Mistrz spojrzał na małżonkę, a potem patrząc w nieokreślonym kierunku, znów się tu jej wydał, jak lunatyk, odpowiedział wolno:
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/133
Ta strona została przepisana.