Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Słowa te spadały na panią Kondelikową, jak balsam. Zapominała powoli o niemiłej przygodzie z frakiem i już znowu znajdowała się w blogiem usposobieniu matki panny młodej, której wszystko idzie wybornie.
Podeszła także ciocia Urbanowa i szeptała pani Kondelikowej do ucha:
— Betty, nobl, nobl! Tak nie jadłam jeszcze — i trzeba przyznać, te za trzy reńskie, to nawet nie drogo. Czy dopłaca do tego coś od siebie Beseda?...
— Uchowaj Boże! — broniła się prędko pani Kondelikowa. — Co też ty sobie myślisz!
— Myślałam, że niby swoim członkom daje takie premium...
Po obiedzie damy chrupały jeszcze jakieś cukry, panowie wybierali migdały w skorupkach i gryźli je, nastąpiła chwila ciszy i trawienia.
Stary pan Wejwara podszedł do mistrza Kondelika:
— Papo, miałeś nam opowiedzieć, co cię spotkało...
Pan Kondelik przybrał wyraz twarzy poważny, przebiegł oczyma towarzystwo, czy też jeszcze kto oprócz Wejwary słucha, i zaczął:
— Nie życzyłbym nikomu, aby się znalazł w takiem, jak ja, położeniu. Już po drodze z kościoła ściskało mnie coś okropnie, a gdy jechaliśmy do Besedy, pomyślałem sobie: zajrzyj do domu. Dowiecie się, po co. Jadę, jadę, coraz mi ciaśniej. Schodzę z powozu, idę na górę, otwieram drzwi do kuchni,