przerzucony frak. Pan Beczka przyszedł właśnie w chwili, gdy mistrz może już po raz piąty wołał:
— Wyście mi dogodzili, kolego, wyście mnie ładnie ubrali!... Teraz go sobie zostawcie, teraz już go nie potrzebuję, spojrzyjcie tylko na mnie!...
— No tak, proszę pana, ja wiem, ale pan inżynier Kaczaba potrzebuje swego. Na szczęście, spostrzegł się w porę. Wyjeżdża rano na prowincyę, także na jakieś wesele, i musi mieć frak...
— Ależ ja go tu nie mam — rzekł mistrz — w domu wszystko zamknięte...
— Możeby szanowny pan mógł posłać kogo, bardzobym prosił...
— No, posłałbym, Kaniczko, posłałbym — mówił mistrz Kondelik — ale nie życz pan go sobie nawet oglądać. Jest w czterech kawałkach, „moja” oto porozdzierała go jak gęś, zdejmowała go ze mnie jak skórę z węgorza, bez mała nie powieźli mnie na stacyę Pogotowia ratunkowego.
Krawiec Kaniczka stał, nie pojmując nic, ale już pojmował pan Beczka.
— Pan Kaczaba, inżynier? Ależ to mój dobry znajomy, pożycz mu pan tymczasem fraka pana Kondelika, on go odda.
— Owszem, szanowny panie — mówił zakłopotany krawiec — ale pan inżynier ma o czterdzieści centymetrów w pasie mniej.
— A nie masz pan innego fraka na składzie?
— Zkądbym go wziął? Już późno, noc, nie
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/141
Ta strona została przepisana.