dała, kiwała tylko główką, lub jakby zakłopotana, rozglądała się po sali.
Wejwara dobrze pamiętał, co mu rzekła matka Kondelikowa o północy.
— Franciszku — mówiła — ty i Pepcia, nie powinniście pozostać z nami do końca. Gdy będziecie zmęczeni, jedźcie do domu, ale ukradkiem, by tego nikt nie zauważył, rozpędzilibyście całe towarzystwo. Najlepiej wam będzie, gdy zostaniecie sami...
I ścisnęła mu dłoń, bardzo uprzejmie ją ścisnęła, a na Pepcię spojrzała wzrokiem pełnym współczucia.
Od tej chwili nie myślał Wejwara o niczem innem, jak o ucieczce. Sposobność wydarzyła się nareszcie. Pan Beczka wykonywał właśnie jakąś sztukę magiczną i całe towarzystwo skupiło się około niego. Teraz zatem...
Wejwara trącił Pepcię, zdawało się jednak, że tego Pepcia nie zauważyła, pociągnął więc ją za rękaw i szepnął: „Pepciu — Pepciu — chodźmy!...”
Pepcia patrzyła przed siebie, jak we śnie. Wyszli tylnemi drzwiami, a chód Pepci zdradzał jakby lekki opór.
W przedsionku, Wejwara pośpiesznie ubrał pannę młodą, by ich nikt nie spostrzegł i nie zatrzymywał, uniósł jej tren, otworzył drzwi i poprowadził ją ze schodów. Za minutkę siedzieli w powozie i już jechali obok jatek, koło wieży, ulicą Żytnią ku Winohradom.
Pepcia siedziała w kącie bez ruchu, jak posąg.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/148
Ta strona została przepisana.