kawę w tej puszce i ciasto także. Tak, dzieci, tak. Jeśli chcesz, Pepciu, przyłóż potem jeszcze, lub przyłoży Wejwara. Ale tu jest cieplutko. No, a com jeszcze chciała. Jutro przyjdźcie do nas na obiad, nie zapomnijcie o tem. Do południa wystarczy wam czasu do rozgospodarowania się w domu. Ojciec Wejwara i Tonia przyjdą także. Nie zapomnijcie zakręcić gaz, dzieci, by się nie stało nieszczęście. Nakłopotałam się z tem, nim to wszystko pozapalałam! Hukało to jak z armat, ładne, ale nie chciałabym mieć w mieszkaniu. Zamknijcie lufcik w kuchni, by go czasem wiatr nie wyrwał. A przedpokój dobrze na klucz. Tak — a teraz mogę już iść...
— Dokąd pójdziesz, mamusiu? — zawoła wylękła Pepcia, wyrwana temi słowy z zadumy.
— No, dokąd, dziecko? Do Besedy! Gdzie bym poszła? A potem z tatkiem do domu.
— Nie! — chwytała Pepcia matkę za rękę — nie chodź mamusiu. Pozostań z nami!
— Ależ dziecię, dziecię, cobym tu robiła? — odpowiedziała matka.
— Ja się tu sama boję mamusiu! — wymówiła jednym tchem Pepcia.
— Czyż jesteś sama? Masz tu męża! — mówiła z powagą matka.
Pepcia zamilkła. Krwawy rumieniec oblał jej twarz.
— Kiedy to pierwszy raz...
— No, niby tak — odpowiedziała pani Kondelikowa, której się zaczął udzielać lęk córki — ale raz musi to być „po raz pierwszy”, to trudno moje dziecię...
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/154
Ta strona została przepisana.