Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/157

Ta strona została przepisana.

kręcił kluczem, aby nikogo w domu nie przebudzić, potem pochwycił świecę i śpiesznie biegł na górę. Nareszcie, nareszcie będzie z Pepcią sam...
Wsunął się do przedpokoju, przycisnął drzwi, klucz w zamku obrócił dwa razy, ale on jeszcze ściskał klucz, jakby chciał zamknąć na dziesięć spustów.
Postał chwilę, serce bowiem biło mu głośno w piersi, a następnie wolnym krokiem, jakby w ten sposób chciał się uspokoić, podchodził do pokoju.
Pepcia przyniosła sobie tymczasem z sypialni inkrustowane pudełko z malutkim kluczykiem, postawiła je na stoliku przy oknie i wkładała do niego biżuterye: bransolety, broszki, kolczyki, układając może po raz dziesiąty. Oby tego do rana nie skończyła!
Wejwara postawił świecę na stole i postał chwilę, nie wiedząc, co powiedzieć.
Pepcia musiała przecież słyszeć, że powrócił, że wszedł, ale nie podniosła głowy od pudełka.
Wejwara nie wiedział, w jakiem usposobieniu znajduje się Pepcia, zdawało mu się jednak, że atmosfera między nim a nią przepełniona jest elektrycznością.
Nareszcie odzyskał rezon.
— Mamusia jedzie teraz szczęśliwie do Besedy — rzekł, a chociaż chciał powiedzieć głośno, czuł, że głos go zawiódł w tej chwili.
Pepcia nie odpowiedziała. Wejwara poczekał jaszcze chwilę i rzekł znowu:
— A teraz jesteśmy sami serduszko moje!