Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Pepcia i teraz zachowała milczenie, podszedł przeto ku niej, objął ją lekko w pasie i starając się oderwać ją od pudełka, mówił z prośbą w głosie:
— Czemu nic nie mówisz, serduszko moje?
Chętnie byłaby się oparła, ale nie mogła i szła obok Wejwary kilka kroków. Ale tu nagle, rozejrzawszy się po saloniku, rzekła:
— Trzeba to zagasić, panie Wejwaro!
— Owszem, zagaszę, dziecię, zagaszę! — i pobiegł do saloniku, zakręcił płomień, powrócił szybko i wyciągnął rękę ku kranikowi w jadalni.
— Nie, tu niech się jeszcze pali — zawołała Pepcie, przelękniona ciemnością w saloniku.
— Już mi znowu mówisz panie, Pepciu — z wyrzutem rzekł Wejwara.
— Przebacz! — mówiła Pepcia szeptem — nie mogę przywyknąć odrazu.
Wejwara objął Pepcię obiema rękami i gorąco ją pocałował.
— No, no, dziecko, musisz przywykać. Teraz mi się to „panie” wydaje takie chłodne. A nie rozbierzesz się, kochanie? Nie ciasno ci w tem? Taka jesteś opięta...
— Tak, Wejwaro, owszem...
Pepcia wywinęła się z objęć małżonka i szła do sypialni. Tymczasem Wejwara zapalał jednę z dużych lamp.
Słysząc brzęk szkła, spytała Pepcia z sypialni:
— Czemu zapalasz, Wejwaro?
— Abym mógł wszędzie pogasić, kochanie...