Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/159

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, Wejwaro, niech się pali...
Nim jednak dopowiedziała, już zakręcił Wejwara gaz w jadalni.
— Ale na co, kochanie, na coby się tu paliło?...
— Chcę mieć widno, Wejwaro! — wołała Pepcia, ukazawszy się znowu na progu sypialni — chcę dużo światła!
Wejwara patrzył na nią zdziwiony.
— Światła? Przecież nie może się palić do rana kochanie. Wszak pójdziemy spać.
— Nie, Wejwaro — mówiła Pepcia, jakby się broniła — mnie się jeszcze nie chce spać, ja nie będę spała wcale, proszę cię, zapal znowu.
Ach, te elektryczne chmury, wzbierające między nimi! Wejwara czuł, że przy pierwszem spotkaniu prądów mogłoby dojść do wybuchu i jakkolwiek opierał się temu w duchu, jakkolwiek żądanie Pepci wydało mu się niedorzecznem, posłuchał i znowu zapalił gaz.
Stał teraz niezdecydowany pod lampą, patrząc na sypialnię i nic nie widząc.
Pepcia stała w kącie przy oknie, przed lustrem, a wchodząc, przymknęła za sobą lewą połowę drzwi.
Wejwara na palcach wyszedł do przedpokoju, zdjął czamarę, powiesił ją, poszedł do kuchni, zamknął lufcik, wziął butelkę z wodą i powrócił do jadalni.
Już go paliły stopy w nowych, ciasnych lakierkach. Radby je był zamienił na pantofle, ale pan-