powiódł się ten zamiar, stół był ciężki, rozkładany.
Wejwara stanął na progu i widząc usiłowanie Pepci zabarykadowania się, zacisnął usta i na czole ukazała mu się nieznaczna zmarszczka.
W tej chwili przypomniał sobie towarzystwo weselne, z którego tak chętnie uciekał i nagle było mu tak, jakby na niego ze wszystkich kątów spoglądały znajome postacie z uśmiechem na obliczach.
Pepcia ucieka przed nim — Wejwara zawstydził się samego siebie.
Teraz Pepcia spojrzała na Wejwarę i nie uszedł jej zmieniony wyraz jego twarzy.
— Pepciu — przemówił Wejwara, opanowując się całą siłą — czy pani sobie życzy, abym powrócił do Besedy?...
Takiego obrotu nie oczekiwała Pepcia, więc nie mógąc znaleźć prostej odpowiedzi, rzekła z łagodnym wyrzutem:
— Teraz znowu pan mnie nazywa panią, Wejwaro! — i dodała cicho: — Chodź, usiądź przy mnie, będziemy sobie opowiadali...
Wejwarze wrzała krew we wszystkich żyłach. Pośpieszył do żony, usiadł obok niej i wziął ją za rękę.
— O czem pragniesz pomówić, żonko złota! — mówił, a głos jego drżał od wzruszenia. — O czembyśmy mówili? Nie mamy o czem! O tobie? Mój Boże, wiesz, że jesteś moją myślą jedyną, czy chcesz, abym ci powtarzał, jak cię kocham? Pepciu, żono
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/161
Ta strona została przepisana.