kotanie zegarka, który położył na stole przed kanapą. Po chwili, zarumieniona, jak róża, ukazała się Papcia na progu, z głową pochyloną, w bieli. Ale teraz nie przysłaniał już ciała twardy atłas, podobny do pancerza. Miała na sobie miękki szlafrok lniany, wolny, pełen fałdów.
Gdy tu tak stała, pochylając głowę, na której ciemnych włosach świecił dotąd, niby szmaragd wieniec myrtowy, pochłaniał ją Wejwara wzrokiem płomiennym. Nigdy — przebiegło mu przez myśl — nawet w najpyszniejszym ubiorze nie była Pepcia tak piękną, jak w tej chwili.
Skoczył ku żonie, pochwycił ją w objęcia, całował w usta, twarz, czoło, oczy, uszy i wołał w zachwycie:
— Nigdy nie byłaś tak piękną, jak teraz Pepciu, ty moja uparta, niegrzeczna dziewczyno, ty, ty, żono moja droga!
I znów całował ją gorąco, a na wargach czuł wilgotne, słone krople.
— Czemu płaczesz, kochanie?
— Myślę... o... mamusi... — szepnęła Pepcia.
— A mamusia myśli pewno o tobie, kapryśnico mała i nie przeczuwa, że mnie zmartwiłaś! Jutro jej się poskarżę...
Pepcia spojrzała teraz na Wejwarę pełnemi oczyma, tonącemi we łzach i rzekła z łagodnym wyrzutem:
— Już jutro?
— Nie, nie, nie! Nigdy, kochanie! — wołał Wej-
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/164
Ta strona została przepisana.