Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/25

Ta strona została przepisana.

— Dzień dobry, Wejwaro! — zawołał Kondelik. Jakże pan się wyspał?
— Dziękuję, szanowny panie, raczy pan jednak zrozumieć, że nie miałem najpiękniejszych snów po fatalnym dniu wczorajszym...
— No, no, młodzieńcze, nie trzeba zaraz tracić gruntu pod nogami. Ten tego... co to ja właściwie chciałem? Aha! pańska Sybilla mieszka w Betlejemie, prawda?
— Tak, szanowny panie...
— Idę do niej teraz, Wejwaro — ciągnął mistrz, nie patrząc na Wejwarę, lecz na koniec długiego w mroku niknącego korytarza. — Wstąpiłem przeto po drodze do pana, wiesz pan, tego...
Mistrz miał coś na wątrobie i nie wiedział, od którego końca zacząć, ale nagle rzekł:
— Słuchaj pan, Wejwaro, zanim się wezmę do tej baby, chcę wiedzieć wszystko. Nie było tam z tą jej córką naprawdę nic? Powiedz mi pan szczerze, abym się nie zbłaźnił. Mnie pan przecież możesz powiedzieć, kobietom w domu nie rzeknę nic, a pana nie opuszczę, ale mów prawdę, szczerą prawdę! Z człowieka jest kruche naczynie, a ja wiem, jak każda taka gospodyni z córkami na lokatora w pokoju zastawia sidła.
Wejwara się zapalił. Popatrzył na pana Kondelika i odrzekł wzruszony:
— Szanowny panie, jak mnie pan żywego widzisz, nie mam sobie nic do wyrzucenia. Już wczoraj powiedziałem prawdę. Ach! te mieszkania u wdów z córkami! Wiem od kolegów, jak to bywa, każda