Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/27

Ta strona została przepisana.

Zdawało się, że pani trochę się stropiła, ale wkrótce skinęła kościstą ręką.
— Proszę, racz pan wejść.
Nie zamknęła kuchni na klucz, i jak smukły spławik wodny płynęła za mistrzem.
— Z kim mam przyjemność? — spytała z zaciekawieniem.
— Kondelik, proszę pani — odrzekł mistrz — Kondelik z ulicy Jecznej.
— Ach, pan Kondelik! — rzekła zadziwiona matrona — tegom na prawdę nie oczekiwała.
Czerwone plamy na jej twarzy miały teraz zupełnie jasne kontury. Twarz jej należała do takich, co się nie mogą zarumienić na całej powierzchni. Żółtawy kolor twarzy wkoło czerwonych plam występował tem jaskrawiej.
— I ja tak myślę — rzekł mistrz — abyśmy więc jaknajprędzej skończyli, szanowna pani, racz mi powiedzieć, jak to jest właściwie z całą tą sprawą paninej córki z panem Wej...
Kondelik nie dokończył. Matrona uczyniła nagły ruch, zabraniający dalszego mówienia, jakby się obawiała, że ich ktoś zaskoczy, wyszpieguje. Rzuciła pełne obawy spojrzenie na nizkie drzwi, prowadzące do pokoju na prawo, podeszła do nich na palcach, podsłuchiwała, nacisnęła klamkę, otworzyła ostrożnie i zajrzała przez szparę. Weszła tam, rozejrzała się badawczo, powróciła, zamknęła drzwi, odetchnęła z głębi, podniosła lewicę, przycisnęła wszystkie pięć palców do szerokiej, płaskiej piersi, i patrząc na