— Szanowny panie, on, pan Pajtelszmid oświadczył się wieczorem dopiero.
Mistrz Kondelik patrzył zdziwiony na panią Muknsznablową.
— Tak, proszę pana, bywają dziwne okoliczności w życiu — mówiła matrona z błogim uśmiechem. — Kiedym wczoraj przyszła od pani Kondelikowej i rozważyłam całą rzecz, pomyślałam sobie, że państwo tak łatwo pana Wejwary nie puścicie. Kiedym tam widziała te przygotowania, wszystko się we mnie poruszyło, a wieczorem, gdy nasz pan przyszedł do domu, wzięłam na odwagę i natarłam na niego energicznie. A on się oświadczył, poprosił o rękę Loti, jesteśmy od wczoraj szczęśliwe i życzymy także państwu i panu Wejwarze, by wam Bóg zesłał szczęście. Myśmy do niego nigdy nie miały pretensyi. Loti poszła do kościoła od rana, by się pomodlić, a ja się czuję jak odrodzona.
— Mogliście załatwić to o dzień prędzej, zanim nam pani narobiła tyle nieprzyjemności! — prawie krzyknął Kondelik.
— Nichts für ungut, szanowny panie — słodko odparła szczęśliwa matka — to mi właśnie dodało bodźca. Teraz jest wszystko w porządku.
— A co znaczyły te zobowiązania Wejwary i dowody piśmienne?
— Były tutaj — rzekła matrona poważnie — są nawet. Ale już nam nie potrzebne. Przebaczam panu Wejwarze. A jeśli będzie chciał, to zwrócimy mu wszystko. Niechaj ma także od Loti pamiątkę...
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/29
Ta strona została przepisana.