chu leżała podługowata karta grubego papieru, złoconego po brzegach i zapisanego pismem Wejwary. Na papierze wypisano:
„Już się jabłoń w kwiaty przyodziała,
Wątła róża, ot! już się czerwieni,
Filomela już się rozśpiewała,
Rozmaryn już się nam zieleni
Tam cmentarnik groby kopie młody —
Pójdź ma droga — na weselne gody!”
Z uszanowaniem Franciszek Wejwara.
— Co to jest? — pytała Pepcia.
— Mój Boże — przypomniał sobie Wejwara — to jest sztamblat — kartka z pamiętnika. Panna Muknsznablówna kupiła sobie pamiętnik i wszystkim znajomym dała po kartce, by coś napisali. Więc ja napisałem to...
— Ale co znaczy to wesele? — pytała z zapartym oddechem pani Kondelikowa.
— Proszę pani, to jest poezya Jabłońskiego, ustęp z pieśni miłości, panna Loti życzyła sobie czegoś w tym rodzaju — tłómaczył Wejwara, szczęśliwy po rozwiązaniu „dokumentu.”
— A dlaczego nie podpisałeś tego Jabłońskiego? — wtrącił mistrz Kondelik.
— Ja wierszy nie pisuję — odparł Wejwara zakłopotany.
— A co to jest to drugie? — niecierpliwie pytała pani Kondelikowa.
„To drugie” wyglądało jak fidybus. Ćwiartka papieru, złożona w wązkie prążki.