myślałem, że jakieś skarby przynoszę! No, więc widzisz! — zwrócił się do małżonki.
Pani Kondelikowa odetchnęła z głębi i zawstydzona spoglądała na Wejwarę. Przepraszała go temi spojrzeniami.
— Franciszku, pan się nie gniewasz, prawda, że nie?
— Ale, Boże, mamusiu, jam kontent, że się to wyjaśniło. O tych głupstwach zapomniałem dawno.
— Teraz nam nic nie zamąci naszego szczęścia, nawet pani Muknsznablowa — rzekła Kondelikowa z łzami radości w głosie.
— Ona już będzie zupełnie zadowolona. — wtrącił mistrz Kondelik — obiecałem, że jej każę ten pokój na pamiątkę wymalować.
— Nie wierzyłam temu, drogi Franciszku — zapewniała Pepcia Wejwarę, kiedy się znaleźli na chwilę w pokoju sami.
Nastąpił pocałunek tak długi, że matka po powrocie z kuchni, musiała się odwrócić, ażeby udać, że nie widziała. Niech ma nieborak Wejwara balsam na rany!
W poniedziałek przed południem miewał pan Kondelik pracy huk, jak sam mawiał „pełno drepta-