Pani Kondelikowa urządziła się w ten sposób, pragnąc bez przeszkody pomówić z małżonkiem o ważnej rzeczy.
Więc też, gdy przyniosła mistrzowi filiżankę czarnej kawy, kręciła się ciągle po pokoju, by nie utracić stosownej chwili. A kiedy pan Kondelik dopił i nie śpieszył się na kanapę, zapytała go łagodnie:
— Co to, czy się dziś nie zdrzemniesz?
— Nawet mi się nie chcę spać, jestem dziś dziwnie ożywiony.
— Tak samo, jak ja, staruszku — podeszła do stołu, bawiąc się fartuchem. — Po dniu wczorajszym jestem ci jak rtęć.
Mistrz spojrzał na małżonkę.
— Ach! ta sobota — objaśniała — straszny był dla mnie ów dzień. Myślałam, że świat się wali, innego oczekiwałam zakończenia. Ale teraz, skakałabym z radości, teraz dopiero widzę, staruszku, po tej aferze z Muknsznablową, jaki z tego Wejwara poczciwiec! Bałam się tych papierków, a on jest jak dziecko niewinny.
— Podobny jest teraz do zbitego psa — dokończył mistrz.
— Nie mów tego, staruszku — rzekła pani z wyrzutem. — Przecież to szczęście. A na Pepcię patrzy, jak na święty obrazek...
— Ona go sobie ładnie osiodła, nieboraka — wtrącił Kondelik mimowoli.
— O nie, staruszku, nie będzie siodłała, ona ma charakter podobny mojemu. Z ręką na sercu, powiedz
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/37
Ta strona została przepisana.