Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/38

Ta strona została przepisana.

staruszku, ale powiedz szczerze: czy osiodłałam ciebie? Dla mnie mąż jest panem i głową rodziny, to wpoiłam także Pepci.
Zamilkła na chwilę, rozwiązała sobie tasiemkę przy fartuchu, podciągnęła ją mocniej w pasie i znów zawiązała, odkaszlała i przemówiła:
— Ale, staruszku, chciałam z tobą pogadać. Musisz z Wejwarą poważnie i po ojcowsku się rozmówić, niby względem tego, ty już wiesz, względem jej posagu. Niech się dowie wszystkiego! A właśnie teraz byłaby pora, po tym dniu wczorajszym, niech widzi, że doń mamy zupełne zaufanie...
Mistrz Kondelik spojrzał na małżonkę na pół zdziwiony, na pół stropiony, ażeby więc nie wybuchnął czasem po swojemu, śpieszyła szybko dalej:
— Nie gniewaj się staruszku, ale to nasz obowiązek, a jego prawo.
— Czy co mówił? — spytał szybko pan Kondelik.
— Uchowaj Boże, czyż go nie znasz! Właśnie dlatego, że nic nie mówił, pewnie myśli, że mu tylko damy córkę, a o reszcie ani mrumru. Gdzie nic niema, tam się o tem nie mówi, ale u nas, chwała Bogu, mówić możemy. Nie wiem, co ty obmyślasz, ale ja bym mu rzekła: Wejwaro, Pepcia dostanie tyle i tyle! Inaczej się potem patrzy na świat. Wiem, co mi na to odpowiesz — do grobu tego nie wezmę...
— Jeszczebym brał...
— Tak mówi każdy teść, staruszku, a potem żyje jeszcze trzydzieści lat i o posagu ani słowa. Więc wtedy, gdy zięć spotka jaki pogrzeb, zawsze myśli