Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/42

Ta strona została przepisana.

dyś dostać, dziś obliczyć się nie da. Nie wiemy, co by się stało, gdyby na nas przyszła jaka choroba, lub długa starość. Z tem malowaniem także nie chcę się męczyć aż do śmierci...
— Tatusiu, ja właściwie nie liczyłem na nic, pragnąłem mieć tylko Pepcię...
— Dobrze, Wejwaro, rozumiem pana. Ale przyjdą dzieci, a wtedy będzie wam jakiś sukurs na rękę. A więc co do reszty posagu, to będziecie mieszkali w naszym domu na Winohradach i nie będziecie płacili żadnego komornego, to będą jakby procenta z tej reszty.
Pani Kondelikowa patrzyła z błogim uśmiechem to na Kondelika, to znów na Wejwarę.
— Pepciu, zajrzyj do kuchni, zdaje mi się, że Kasia czegoś pragnie od ciebie — wypędził mistrz córkę z pokoju. — Mój Wejwaro, a gdy wam coś małego się urodzi, to dodawać będę po tysiącu; tego panu nie mówię jednak po to, ażebyście się zanadto śpieszyli, Wejwaro!
I mistrz Kondelik mrugnął żartobliwie oczyma i prędko napił się piwa.
— Mamusiu, tatku — rzekł Wejwara, a w oczach mu się iskrzyło od łez — ja o tych rzeczach nigdy nawet nie myślałem, wierzcie mi, nic mi do głowy nie przyszło, ale jeśliście tak osądzili, nie mam prawa nie przyjąć, nie mówię już za siebie, ale także za Pepcię, którą jako mąż będę musiał zastępować. Ale po tem, coście mi teraz rzekli, widzę, że między nami nigdy nie będzie sporów, jesteście bardzo