Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/55

Ta strona została przepisana.

Pepcia siedziała — odmawiała wszystkim tancerzom i patrzyła na wir taneczny oczyma szklanemi. Już jej nie groził płacz, twarz jej skamieniała, tylko w oczach drżały łzy, ale nie ściekały po obliczu. Pani Kondelikowa była zaniepokojona wobec niesłychanej zagadki. Chyba się jeszcze nigdy nie zdarzyło, ażeby tancerz odbiegł od boku narzeczonej.
O pół do dwunastej spojrzała pani Kondelikowa znów na córkę, nie, dłużej tak trwać nie może. Nie rzekłszy ani słowa, powstała i podeszła do lokaja:
— Idźcie na górę, do Besedy, zawołajcie naszego tatki, pana Kondelika, niech tu zaraz przyjdzie. Ale zaraz, rozumiecie?
Po pięciu minutach, jakże długich dla pani Kondelikowej! nadszedł mistrz.
— Co się stało?
Pani Kondelikowa opowiedziała w krótkości, że o dziewiątej wywołano Wejwarę, że wyszedł — i nie powrócił. Chyba nie podstęp, morderstwo, na Boga żywego!
Kondelik zwrócił się do lokaja. Czy wywołał pana Wejwarę? Tak. Dlaczego? Jakiś pan prosił. Gdzie się podział ten pan? Tego już lokaj nie wiedział, zdawało mu się jednak, że szedł z nieznajomym do mieszkania stróża. Pan Kondelik do stróża. Byli u was jacy panowie? Byli, ale już dawno! Czego chcieli? Weszli na chwilkę do pokoju. Gdzie poszli? Stróż objaśnił, że z powrotem na salę. Gdzie ten pokoik? Tam. Stróż zaprowadził pana Kondelika.