— Potem jeszcze ci powiem to, co powinnaś wiedzieć — dokończyła pani Kondelikowa.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
U Kondelików było po obiedzie, Pepcia gotowała czarną kawę. Na wzór dziesięciny otrzymywał Wejwara filiżankę czarnej kawy, którą przynosiła Pepcia, i cygaro, które podawał mu pan Kondelik.
Dziś Wejwara długo nie przychodził, z czego zadowoloną się nawet czuła pani Kondelikowa, małżonek bowiem wysypiał się za wczorajszy wieczorek. Z drugiej jednak strony była ciekawa, co Wejwara powie na koszule, co na tę wyszywaną, nad którą sama Pepcia pracowała całe trzy tygodnie.
Nareszcie o trzeciej zadźwięczał dzwonek i nieśmiało wszedł Wejwara. Ach, nieśmiało! W straszliwęm zakłopotaniu, jak świadczyła jego twarz, niby krwią polana.
Nie przeoczył bowiem, że pierwsze spojrzenie Pepci padło na jego — spodnie. Wie, szelma, co się wczoraj stało.
Ukłonił się, pocałował w rękę matkę i córkę — i milczał.
— Jakże się panu spało, Franciszku? — zapytała pani i zaraz odpowiedziała sama:
— Dobrze, rozumie się. A oto, jaki ładny dzionek mamy, przejdziemy się, gdy tatko wstanie. Trochę sobie chrapnął. A ty, Pepciu, przynieś kawę — dla nas i dla tatusia, obudzimy go.
Ale nie trzeba było budzić mistrza. Może dzwo-