Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/67

Ta strona została przepisana.

nek, rozmowa w jadalni przebudziła go, dość, że mistrz wchodził do pokoju, za nim Pepcia wniosła filiżanki z kawą.
— Chodź, chodź, tatusiu — wołała pani Kondelikowa — i wypij kawę, a potem pójdziemy użyć jeszcze dnia.
Panowie popijali kawę, damy się ubierały na spacer. Gdy Kondelik podał Wejwarze cygaro i sam także zapalił, spojrzała nań małżonka.
— Staruszku, w tej koszuli nie możesz iść. Cały gors pogniotłeś sobie we śnie, a tu masz sos od obiadu — musisz wziąć inną.
— No, to wezmę inną — odparł mistrz monotonnie, i dopiwszy kawę, zniknął w sypialni.
Pepcia odnosiła filiżanki, matka wyszła za nią do kuchni.
— Co mówił Wejwara na koszule? — pytała z zaciekawieniem córkę.
— Nic, mamusiu, ani słowa...
— Może go posłaniec nie zastał w domu — pomyślała matka.
— Przecież przychodzi do domu zawsze po obiedzie — rzekła Pepcia.
— To prawda — rzekła pani, jakby do siebie.
— On jest jakiś stropiony — zauważyła Pepcia.
— To ten nieszczęśliwy dzień wczorajszy — dodała matka. — Zapytaj go się sama wprost.
Pepcia powróciła do pokoju; Wejwara przeglądał album. Znał wszystkie te twarze już na pamięć, ale kiedy nie wiedział, co robić, przyglądał się zawsze galeryi rodzinnej.