Odwróciła się nasrożona i nieraz przez cały wieczór nie odezwała się do męża.
Ale pan Kondelik „pracował”. Co dzień bywał w mieazkaniu przyszłych małżonków na Winohradach, spędzał tam całe godziny i ciągle coś „ulepszał.” Wbijać różne gwoździe i haczyki, wkręcać szrubki i kółeczka do drzwi, do okien, do wentylatorów, to było ulubione zajęcie. Co dzień chwalił się nową jakąś zdobyczą, to zawiadamiał Wejwarę, że mu przymocował do drzwi patentowany łańcuch, aby mu się nikt nie zakradł do mieszkania, nawet gdy się przez zapomnienie na klucz nie zamknie; to przyprowadził mechanika i kazał urządzić dzwonki elektryczne.
W to wszystko, co widział podczas malowania u ludzi, chciał zaopatrzyć Wejwarę. Nie jedna próba mu się nie udała, ale takiemi niepowodzeniami nie chlubił się naturalnie.
Co chwila biegł na probostwo lub do zakrystyana, dokąd nie było daleko.
— Dziś mnie znów rozgniewali — oznajmił wieczorem, gdy przyszedł Wejwara. — Byłem się rozmówić względem powleczenia klęcznika i kobierca na schody i co pan sądzi, ile też chce zakrystyan za aksamitny pokrowiec na klęcznik? Dwanaście reńskich! Dwanaście reńskich! Odpowiedziałem mu, że dwanaście reńskich nie dam, ale aksamitny pokrowiec chcę mieć bądź co bądź, a około klęcznika musi być kobierzec, aby się nikt nie zaziębił.
— Słuchaj, staruszku — mówiła za każdym razem pani Kondelikowa — obyś tylko czego nie popsuł. Pamiętaj, że wyprawiamy tylko jedno wesele. Z ko-
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/73
Ta strona została przepisana.