ściołem nie wypada się targować. Idzie mi także o ludzkie języki, pragnęłabym, ażeby ślub wypadł porządnie. Drogą przez kościół pójdzie Pepcia tylko raz i nie więcej...
— No, no, tylko raz! A gdyby Wejwara umarł, to poszłaby po raz drugi!
— Kondeliku — zawołała karcącym głosem — nie bluźnij! pozostaw mnie, postaram się o wszystko.
— Aha! — mówił mistrz Kondelik — ty chcesz mieć sama zasługę, a potem zrobi się znów coś takiego, jak z temi koszulami...
Ze względu na Wejwarę, starała się zapanować nad sobą, rzekła więc tylko:
— Poczekaj, jeszcze my z ciebie śmiać się będziemy.
I rzeczywiście tak się stało.
W sobotę, właśnie na tydzień przed weselem, przyszedł mistrz w południe do domu wybornie usposobiony, a po zupie, gdy Pepcia poszła do kuchni po mięso, zatarł ręce i patrząc jak zwycięzca na żonę, pochwalił się:
— Poczekaj, Betty, zobaczysz. Dziś kupiłem coś dla tych młodych...
— Co takiego? — zapytała pani i położyła łyżkę.
— No, zobaczysz! Zaraz tu przyniosą
— Co znów, na Boga! przyniosą! Musi to być coś dużego...
— Eee, nie jest to duże, ale trzeba się ostrożnie obchodzić, i ładne jest także.
Pani Kondelikowa nie mogła nawet jeść w niecierpliwem oczekiwaniu.
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/74
Ta strona została przepisana.