światło, czem będą świecili? W każdym domu musi być jakaś lampa i dlategom je kupił. Ale, że to ty nie kupiłaś, więc źle. Ale ja pamiętałem i to Wejwarę ucieszy.
— Mnie nie cieszy Kondeliku. Nie mówię, że nie powinni mieć lamp, ale przecież lampy kupuje sobie każda pani dopiero po weselu.
— Dlaczegóż to?
— Dlaczego? — pomyślała przez chwilę, czy ma rzec, dlaczego, ale przez ostrożność nie rzekła tego, by się nie przegadać. Odpowiedziała więc tylko: — No, zobaczysz.
O ile mistrz Kondelik cieszył się przedtem na zrobienie niespodzianki, o tyle teraz byłby najchętniej lampy wyrzucił za okno. Jakież te kobiety wstrętne, a on dał trzydzieści reńskich!
Zaraz po kawie wyszedł na spacer.
Wieczorem powrócił jednocześnie z Wejwarą, z którym się spotkał przed domem.
Wszedłszy do kuchni, o mało nie upadł, dzięki ogromnej pace, która stała obok drzwi.
— Co to jest do dyabła? — zapytał się gniewny.
— To przysłał pan budowniczy Beczka — oznajmiała pani Kondelikowa — Oto jego karta wizytowa.
Pan Kondelik porwał kartę i czytał:
— „Proszę, aby panna narzeczona przyjęła małą pamiątkę do młodego domostwa”.
— Co też tam jest w tej pace — zastanawiał się Kondelik. — Poczekaj pan, Wejwaro, znajdę dłuto i obcęgi, pomożesz mi pan, zobaczymy zaraz...
Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/76
Ta strona została przepisana.