Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/78

Ta strona została przepisana.

— Będziecie mieli ładne lampy, Wejwaro — rzekła zupełnie dobrodusznie, ale w duchu się uśmiechała. — Te oto kupił wam tatko rano. Będziecie mieli czem świecić. Gaz macie tam także — oj będzie światła...
Mistrz Kondelik nie mówił nic, ale czuł, jak go droga małżonka kole temi dobrodusznemi słowy. Zdawało mu się, że już pojmuje słowa swej połowicy; „lampy kupuje sobie każda pani dopiero po weselu”.
A pani Kondelikowa, jakby odgadując, o czem myśli małżonek, potakiwała głośno:
— Tak, staruszku! Widzisz, dlategom ci mówiła w południe, teraz mają dwie pary...
— Już trzy, mamusiu — rzekł pocichu Wejwara.
— Jakto, Franciszku?
— Koledzy w biurze także mi dziś podarowali parę lamp naftowych, posłali mi je do mieszkania.
— A cóż to, czy szkuta się rozbiła z lampami — krzyknął mistrz.
— A widzisz, staruszku — objaśniła pani — jeszcze nigdy nie widziałam wesela, aby narzeczona nie otrzymała kilku lamp. Gdy kto nie wie, co posłać, kupuje lampę. Wszystkim nowożeńcom dają lampy! zwykle po jednej, a naszym dzieciom odrazu po dwie. Gdyby to jeszcze były lampy do kuchni, do piwnicy, pożyteczne, ale kupiłeś kandelabry, któremi się nie świeci, które się stawia na komody, na szafy, wszędzie przeszkadzają i są do niczego...
Mówiła to dobrodusznie, bez wyrzutu, wystarczało jej, że postawiła na swojem i że tryumfowała nad małżonkiem. Cieszyło ją nawet, że i on coś spła-