Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/87

Ta strona została przepisana.

śnionej, jakby błagała o miłosierdzie, a porwawszy matkę za ręce, pochyliła się aż na jej pierś i łkając, opierała się o nią.
Pani Kondelikowej ściskało się serce. Czuła na dłoniach wilgotne łzy córki i w tej chwili także oczy jej zaszły łzami. Podpierała dłońmi głowę Pepci i szeptała w płaczu:
— Uspokój się córuniu, inaczej być nie może, jesteśmy na to stworzone...
Do silnego wzruszenia, jakie ją opanowało, przyłączyła się radość, że ciężkie zadanie spełniła, że powiedziała córce, co jej powiedzieć musiała.
Ciemniało coraz więcej. Gdzieś pod nimi, czy nad nimi na piętrze bił zegar głębokim, melancholijnym dźwiękiem.
Pani Kondelikowa przypomniała sobie nagle o czemś i podnosząc głowę Pepci, zawołała:
— Ależ, Boże mój, dziecię, chciałam przecie jeszcze nakłaść do pieca, ażeby Kasia jutro tylko podpaliła, gdy przyjdzie. Idź, przynieś mi trochę wiórek i kilka drewek z kuchni...
Pepcia chętnie wyszła, osuszyła w kuchni oczy i wróciła po chwili, niosąc w ręku drzewo, a w drugiej świecę, ażeby mamusi było widno.
— Widzisz, widzisz, córuniu — mówiła pani Koudelikowa, schylając się do pieca i nakładając drzewo — będziecie tu żyli, jak w bajce! Nawet do nas nie zatęsknisz...
Pani Kondelikowa skończyła, wstała i patrzyła miłośnie na Pepcię, na którą padał żółty blask świe-