Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/88

Ta strona została przepisana.

cy. Przy blasku tym jednak błyszczały jeszcze łzy w oczach Pepci.
Teraz podeszła szybko do matki, zawiesiła jej się na szyi i całując namiętnie, mówiła.
— Tak się cieszyłam, a teraz tak mi smutno, mamusiu!
— Ee! cicho, dzieciaku — odrzekła pani Kondelikowa — to dlatego, że jesteśmy tu same. Chodźmy, wstąpimy jeszcze po jaki przysmak na kolacyę.
Wzięła płaszcz, pomogła Pepci wdziać żakiecik, wzięła potem świecę i poświeciła w przedpokoju. Tu postawiła świecę na małej szafeczce, zagasiła ją, zgniotła palcami gorący knot i starannie zamknęła mieszkanie.
Chłodny, wilgotny wiatr odwiał trochę tego niemiłego nastroju, w jakim znajdowały się w cichem, spokojnem mieszkaniu, reszta zniknęła w ruchu ulic Szafarzyka i Hawliczka, w szumie niezliczonych przechodniów, śpieszących we wszystkich kierunkach, w turkotaniu i dzwonieniu powozów tramwajowych, w migotliwem świetle latarń gazowych, których szybami wstrząsał wiatr.
Pani Kondelikowa po kilku krokach pochwyciła córkę pod lewę ramię, zawiesiła się na niej i przycisnęła ją mocno do siebie. Czuła, że Pepcia tuli się do niej.
Gdy tak szły blizko siebie, rozlewało się u obu od połączonych ramion ciepło coraz szerzej po całem ciele i chociaż słowa nie wymówiły, rozmawiały dalej tym niemym sposobem, jakim umieją rozmawiać