Strona:Ignàt Herrmann - Ojciec Kondelik i narzeczony Wejwara Cz. 3.djvu/92

Ta strona została przepisana.

Wejwara przyjdzie lada chwila, a z nim pan Slawiczek. Dalej, dalej, Kasiu, zrzuć płaszcz.
— A tom rada, że was nie wstrzymywałam — mówiła ciocia — od rana do wieczora trzeba robić, a godziny lecą, jak woda. Ale zato pędziłam, aż nóg nie czuję...
— Ciekawy też jestem, jaką ciocia może mieć robotę — mruknął w pokoju mistrz do Pepci.
— Dobry wieczór, ludkowie! — wchodziła ciocia! uśmiechając się do mistrza i do Pepci. — Oto jestem! Co za fatalna pogoda! Ale tu macie cieplutko i zapachy, jak u biskupa. Aaah!
— Kasia wrzuciła się dziś w atłasy! — zanważyła pani Kondelikowa, zdjąwszy z Kasi płaszcz i wieszając go na wieszaku obok drzwi.
Ciocia Urbanowa miała na sobie świąteczny, czarny strój ze starego, ciężkiego atłasu, który już od lat dwadziestu różnemi przeróbkami przystosowywała do „ducha czasu” ale który mimo to zawsze przynajmniej o jakie pięć lat pozostawał w tyle za modą panującą właśnie.
Kasi pochlebiło, że pani domu zwróciła uwagę na jej strój galowy, uśmiechnęła się zadowolona i od powiedziała skromnie:
— Wiesz przecie, Betty, że jeżeli kiedy powinnam to włożyć, to chyba przy takiej sposobności. Sądzę, że to już ostatnie moje uroczystości — potem włożycie mi te szaty do grobu. A czy pamiętasz, że tę właśnie suknię miałam także na chrzcinach Pepci? Wtedy była nowa.
Pani Kondelikowej zaiskrzyło się w oczach, gdy